Kiedy cztery lata temu, podałam mu ręke na powitanie i spojrzałam w oczy poczułam, że poznaję kogoś wyjątkowego. Przez całe moje ciało przeszedł strumień energii. Jednocześnie poczułam się nieswojo, jakby ktoś zajrzał mi w głąb duszy, a zarazem jakbym spojrzała w oczy staremu przyjacielowi, przed którym nie mam nic do ukrycia. Teraz to rozumiem, ale wtedy było to dla mnie zupełnie nowe doznanie. A raczej nie należałam do kobiet, którym brakuje doświadczenia w relacjach damsko - męskich. To spotkanie, było wyjątkowe.
Szybko dopuściłm do siebie głos rozsądku.Tym bardziej, że zostałam przygotowana przez kolegów z pracy co do postaci "D", więc z góry założyłam, że będzie próbował mnie zbić z tropu swoją pewnością siebie. Postanowiłam jednak być sobą i robić swoje. Nawet wybrałam go jako pierwszego doradcę, z którym pojadę w teren.
I to było przedziwne. Czułam się jakbym znała go od zawsze. Panowało zrozumienie i spokój a jednocześnie odbywało się czyste szaleństwo w okolicach splotu słonecznego. U "D" też działo się coś dziwnego, bo zauważyłam, że ma problem z koncentracją uwagi a i klienci rzucali dziwne komentarze w jego kierunku.
Potem sprawy potoczyły sie dziwnie szybko. Zaprosił mnie na kawę. Pierwszy pocałunek. Potem wizyta w jego mieszkaniu.Byliśmy na siebe tak napaleni jakbysmy czekali na ten seks ze 100 lat.
A potem ...sama nie wiem. Coś wyhamowało.
Czułam, że nie jest sobą. Myślami był gdzie indziej. Nawet miałam wrażenie, że jest mu nie na rękę, że jestem.
Zawsze wyczuwam więcej niż bym chciała i wtedy też tak było.
Pewnego dnia kolega z pracy pokazał mi zdjęcie "D" z jego nową dziewczyną. I wszystko stało się jasne. Rola trzeciej nie była dla mnie. Choć to myślenie było nieuczciwe z mojej strony, ponieważ wciąż oficjalnie byłam mężatką. W stałym i nieustannym rozkładzie organizmu zwanego małżeństwem, ale jednak mężatka.
Sprawy potoczyły się swoim rytmem. Nie mielismy czasu ani sposobności na spotkania. Nie chciałam przeszkadzać w jego życiu a miał sporo spraw, które wymagały pewnej stabilizacji. Wszystko wskazywało na to, że jego nowy związek właśnie to wnosi.
Jak nadarzyła się okazja na zainteresowanie się kimś innym, zrobiłam to, żeby szybciej się wycofać.
Cztery lata, tyle czasu upłyneło.
U mnie były to burzliwe cztery lata. Od czasu do czasu, kiedy burze ustawały pojawiał się "D". A to wspólna kawa, a to krótka wiadomość na messengerze. Ale ja nie chciałam wchodzić w bliższą relację, bo miałam przekonanie, że spotykalibyśmy się tylko dla seksu. Wtedy szukałam kogoś, kto będzie powodem, żebym zmieniła swoje życie, żebym odeszła od męża. A "D" tym powodem nie mógł być.
Byłam już solidnie poobijana swoimi przygodami. Nawet weszłam w zwiazek, który bardziej przypominał podróż rollercoasterem niż spokojną przystań. I wypowiedziałam w noc sylwestrową magiczne słowa: rok 2019 będzie u mnie rokiem zmian!
No i wrzechświat to usłyszał. Bam!!! Stało się!!!!
Istna lawina zmian. Do tej pory nie nadążam za tym, co się dzieje. Ale każda kolejna zmiana jest konsekwencją poprzedniej. I muszę przyznać, że w najśmielszych myślach nie przygotowałam takiego scenariusza.
Początek roku był trudny, wręcz dramatyczny. Rzuciałam pracę, nie mając nic na oku. Mąż się wyprowadził. Rollercoaster w nowym związku trwał nadal. W dodatku zaczęłam mieć problemy zdrowotne.
Stało się jednak coś, co odmieniło moje życie. Trafiłam na pewne spotkanie, zawodowo. I usłyszałam słowa: "nic nie dzieje się bez powodu", "ludzie, których spotykamy na swojej drodze są naszym własnym odbiciem i mają nas czegoś nauczyć". Postanowiłam wejśc w to i rozpocząć tą nową przygodę. Sprawdzić co kryje się za moimi "powodami".
Weszłam na ścieżkę poszukiwania siebie.
Z każdą przeczytaną książką stawałam się coraz mocniejsza. Zrozumiałam, że problem tkwił we mnie nie w innych, że to ja muszę sie zmienić a nie otoczenie. Poczułam nawet, że chcę być sama. Że najpierw muszę zrozumieć i pokochać siebe. Obecny związek zaczął mi przeszkadzać bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Dostrzegałam różnice między nami, których nie umiałam zaakceptować. Z jednej strony czułam, że go kocham, ale z drugiej wiedziałam, że nasz wspólny czas dobiegł końca. Wiedziałam, że będzie to bolesne doświadczenie bo odsunęłam od siebie, kogos dla kogo byłam całym światem, ale światem, z którym on nie był w stanie sobie poradzić, w którym nie czuł się swobodnie. Ja to dostrzeggałam i nie mogłam na to dłużej patrzeć.
Powiedziałam jemu i sobie koniec.
Sobie powiedziałm: jak będziesz naprawdę gotowa, to otrzymasz tą najprawdziwszą miłość, ale zacznij od siebie.
I tak zrobiłam. Cieszył mnie każdy dzień. Czułam się wolna.
Koniec stał się początkiem.